Add

Add

czwartek, 9 sierpnia 2012

Long Island

Orient Point

Orient jest najdalej wysuniętym na wschód miastem na malowniczym "widelcu" Long Island w  jego północnej części. Pierwotnie nazwany Poquatuck imieniem lokalnego plemienia rdzennych mieszkańców Ameryki, a następnie Oysterponds z powodu obfitości skorupiaków w okolicy. Legenda głosi, że kiedy Oyster Bay, Nowy Jork stał się sławny za prezydentury Teddy'ego Roosevelta, nazwa została zmieniona na Wschodzie, aby dopasować nazwę jej najbardziej widocznym elementem ziemi, punktu Orient.

Dwa Tygodnie temu, jak już pisałam nie udało nam się wybrać na "naszą Błękitna Lagunę", dzięki czemu ukończyłam swój trzeci z serii obraz wyklejany.
Na Long Island a dokładniej na Orient Point, popłynęliśmy w pierwszą niedzielę sierpnia. Było dokładnie tak jak chcieliśmy. Wymarzona pogoda i woda jak dotyk Anioła, błogo chłodząca rozpalone słońcem ciała.

Promy odchodzą z portu w New London co pół lub co godzinę a sam rejs trwa około 1,5 godziny. Jest ich kilka do wyboru. Nam udało się tym razem płynąć najstarszym pływającym promem "Cape Henlopen", który został zbudowany w podczas II wojny światowej i uczestniczył w inwazji D-Day w Normandii.
W 1966 roku przekształcono go na prom pasażerski. 
W 1983 roku został kupiony przez Krzyż Ferry Sound i przeszedł całkowity remont przed oddaniem go do użytku publicznego.
Przeżycie jedyne w swoim rodzaju.
W poprzednich latach korzystaliśmy z "Johny H.", który został zbudowany w 1989 przez wschodniego  armatora Morskiej Stoczni w Panama City na Florydzie wyłącznie dla Krzyża Ferry Sound i jest największym promem tam pływającym.
Wypływając z portu można podziwiać przepiękny i ogromny most prowadzący do Groton, gdzie stacjonuje najsłynniejsza chyba łódź podwodna NAUTILIUS, ale o tym innym razem.

Płynąc dalej z lewej burty zobaczymy stocznię i statki wojskowe oddane do remontu:
 Ale to nie koniec atrakcji. Co chwilę ukazują nam się latarnie, których jest tutaj niezliczona ilość:
Na statku można poczuć wiatr we włosach
 Dopływając do Orient Point mija się malowniczo osadzoną na mieliźnie kolejna latarnię.
Plaża jest kamienista i dlatego nie spotkamy na niej zbyt wielu turystów. Nam to jednak nie przeszkadza. Zakładamy stosowne obuwie i delektujemy się nieskalaną przyrodą.
Od strony portu woda jest nieco zimniejsza. Dzięki swojej przejrzystości z brzegu możemy podziwiać tamtejszą faunę i florę. Na zdjęciach poniżej przepiękne, na kształt kwiatów meduzy:
Po godzinnym marszu z drugiej strony półwyspu robimy sobie mały odpoczynek i kąpiel aby ochłodzić nasze spalone słońcem plecy.
W drodze powrotnej słoneczko chyli się już ku zachodowi.
Jesteśmy po takiej wyprawie szczęśliwie zmęczeni. Przed nami jeszcze godzinna jazda samochodem do domu i błogi sen przypomni nam o pięknych widokach, którymi syciliśmy oczy przez cały dzień.

Nie była bym jednak sobą, gdybym nie przywiozła z takiej wyprawy pamiątek. Tym razem będą mi przydatne do mojego kolejnego projektu. Muszle przeźroczyste i falowane a także wysuszony w słońcu pancerz chitynowy homara.



Dla porównania cały pancerz chitynowy homara. Zdjęcie zrobione w muzeum w Portsmount.
Pozdrawiam WAS ciepło promykami słońca, AHOJ!

3 komentarze:

  1. Piękna wycieczka! ja też kocham morze.
    pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała wyprawa! Zazdraczczam okrutnie;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozazdrościć takiej wycieczki :) Piękne widoki! Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń

Uwielbiam cały świat za dobre słowo.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...